- Z pamiętnika młodego Gangstera

             

Mam na imię Gangster, nazwisko ...hmmmm… raczej przydomek Domi Pearl.  Urodziłem się 23 lutego 2010 roku z matki Baisha Domi Pearl i ojca CL White commander murloy (rany…. jakie skomplikowane) mamusia jest cieplutka i pachnąca, tatusia niestety nigdy nie poznałem ale mama twierdzi, że niezły z niego przystojniak i upatruje we mnie jego odzwierciedlenia. Może i jest w tym trochę prawdy ale czy to ma jakieś znaczenie do kogo jestem podobny ?

 

Moich narodzin nie pamiętam, ale jakieś takie mgliste wspomnienie nagłego chaosu, ciasnoty, przepychania kiedy to ciepło i spokój zakłóciła nagle jakaś rewolucja. Razem z rodzeństwem bujaliśmy sobie spokojnie gdy nagle „coś” nas zaczęło pchać w jednym kierunku, rodzeństwo przepycha się nerwowo, każdy chce być pierwszy a ja cóż - . co się będę spieszył, puściłem przed sobą damy i maluchy. Niech sobie idą, mi tam nie spieszno. No ale przyszła i moja kolej, jakieś skurcze, przeciskanie, ból, ciasne przejście i potem nagle zimno, luźno….RATUNKU!!!! chcę do środka! ale nie ma odwrotu.

 

Przyszedłem na świat jako ostatnie szczenię z miotu. Ostatni, ale jak potem mówiła Pani największy i jej ukochany J. Ważyłem 490 gram Pierwsze chwile były straszne, wirowałem gdzieś w powietrzu, coś mnie tarmosiło, pocierało, lizało. Oj to lizanie było miłe, takie cieplutkie, wilgotne i potem ten zapach, kuszący ciepłem i sytością. Szybko, szybciutko tam dotrzeć, jeszcze troszkę, jeszcze jedno odepchnięcie łapkami i jest….. pachnący, ciepły, uchwyciłem z całych sił i łyk…łyk…łyk…. Pyszne. Pani nadała mi arystokratyczne imię GRAF, ale szybko zmieniła zdanie. Na szczęście udało mi się ją przekonać, że to imię wcale do mnie nie pasuje. Gdzież mi do dystyngowanego Grafa, kiedy jestem nieokiełznanym indywidualistą z twardym charakterem i własnym zdaniem na każdy temat. Szybko dostałem nowe imię i to od razu mi przypasowało … GANGSTER… wypisz wymaluj cały JA.

 

Pierwsze 2 tygodnie minęły mi na jedzeniu, wygrzewaniu pod lampą, wylizywaniu przez mamę. Ogólnie, ciepło, spokojnie, cicho i pachnąco. Kilka razy jakieś wirowanie w powietrzu, wiszenie głową w dół, jakieś zimne podłoże pod brzuszkiem i łaskotanie w łapki. Potem dowiedziałem się, że była to „ stymulacja wczesnoneurologiczna” i miała na  celu uodpornienie mnie na stres, choroby i coś tam jeszcze, ale wcale mi się nie podobała, zresztą pokazywałem to Pani od razu. Głośno protestowałem przed takim traktowaniem, ale może Pani wie co robi i naprawdę było mi to potrzebne?

 

Skończyłem 2 tygodnie, pomalutku zaczęły docierać do mnie jakieś obrazy i dźwięki. Niektóre były miłe i kojące, inne drażniły mi uszka i oczka ale do wszystkich szybko się przyzwyczaiłem. Najbardziej podobał mi się głos mamy kiedy cichutko mruczała i posapywała ale inne dźwięki też były miłe  a przynajmniej ciekawe. Pani puszczała nam jakieś nagrania. Miło było posłuchać, ale czasem miałem tego serdecznie dość. Chce się spać a tu nagle jakaś muzyka, głosy, bombardowanie uszu i tyle. Na szczęście po jakimś czasie przestałem na to wszystko zwracać uwagę a moje życie stawało się coraz bardziej urozmaicone. Minął kolejny tydzień Zacząłem podgryzać rodzeństwo za uszka i łapki – fajna zabawa. Najgorzej, że i oni mnie podgryzali a to czasem bolało. Zacząłem też obserwować co dzieje się za naszą skrzynią. Ech boki za wysokie żeby przeleźć a mama coraz to znajdowała tam jakieś ciekawe rzeczy. Czasami nawet szła gdzieś i nie  było jej długo. Przytulałem się wtedy do rodzeństwa i spałem w oczekiwaniu aż wróci.

 

Pewnego dnia gdy tak bawiliśmy się udało mi się dokonać czegoś niesamowitego. Wdrapałem się na brata i wylazłem ze skrzyni….huuurraaaa…..nareszcie mogę sprawdzić co jest u mamy w misce J. Szybko się zmęczyłem, posadzka była zimna a ja nie dałem rady wejść do skrzyni. Próbowałem i próbowałem, ale skrzynia była za wysoka w końcu się rozpłakałem. Pani to usłyszała i przyszła mi z pomocą. Po tej przygodzie myślałem, że nie warto więcej urządzać sobie wycieczek, ale ciekawość przezwyciężyła obawy i za parę godzin znowu wędrowałem po całym pomieszczeniu. Przy okazji nauczyłem się, że jak będę głośno krzyczał to ktoś przybędzie mi z pomocą. Po jakimś czasie również pozostałe szczeniaczki nauczyły się pokonywać przeszkodę i razem baraszkowaliśmy po całym pokoju. Szybko rosłyśmy, więc wchodzenie i wychodzenie ze skrzyni nie sprawiało nam już żadnego problemu.

 

Było coraz ciekawiej. Pani wyścielała nam podłogę różnymi rzeczami, układała jakieś labirynty, kryjówki. Czasem przynosiła miseczki z jedzonkiem. Na początku mi nie smakowało. Wprawdzie było miękkie, ciepłe i pachnące, ale całkiem inne niż mleko mamy. Pomalutku jednak rozsmakowałem się w tej papce. Szybko nauczyłem się, że musze szybko biec, gdy tylko usłyszę dźwięk metalowej miski na posadzce, aby zdążyć przed rodzeństwem. Biegłem co sił w łapkach, aby zjeść jak najwięcej. Rosłem więc najszybciej i byłem najsilniejszy.

 

Tak mijały dni na zabawie, zwiedzaniu coraz to nowych pokoi, smakowaniu nowych potraw. Czułem, że robię się coraz większy. Miałem 4 tygodnie gdy zacząłem wychodzić na podwórko. To dopiero była frajda. Biegałyśmy wszystkie za mamą,  a ona pokazywała nam różne ciekawe miejsca. Zabierała nas na zielony trawnik gdzie można było popróbować „smacznego” krzaczka albo do piasku w którym kopałyśmy wielkie dziury. Podprowadzała nas pod bramę a za nią działo się dużo ciekawych rzeczy. Przyglądałem się obcym ludziom a oni przystawali i miło się do mnie uśmiechali, wyciągali ręce i głaskali. Czasem pojawiał się jakiś pies całkiem inny niż mama ale mama szybko przybiegała i „kazała” mu odejść, nie miałem więc okazji poznać go bliżej.

 

Często do zabawy przyłączały się inne psy z naszego domu, ale mamie się to nie podobało a Pani zawsze nas wtedy pilnowała.

 

Gdy skończyłem 5 tygodni pewnego dnia przyjechała weterynarka. Widziałem ją kilka razy wcześniej. Zawsze była miła, głaskała, zaglądała w oczy, drapała po brzuszku. Ale teraz zrobiła coś jeszcze – ukłuła w pupę. Protestowałem, bolało, rozpłakałem się. Ona szybciutko mnie pomasowała po bolącym udku, powiedziała, że mam być twardy jak facet i nie ma czego beczeć. Dała mi potem fajnego gryzaka i już się na nią nie gniewam.

 

Kilka dni później, gdy już miałem 6 tygodni spotkało mnie coś okropnego. Zapowiadało się całkiem fajnie. Myślałem, że to następna zabawa wymyślona przez Panią. Na początku zawiązała nam wszystkim nowe kokardki i wsadziła do samochodu. Oho… coś ciekawego się szykuje. Dostaliśmy też po fajnym gryzaku, ale jakoś nie chciało nam się ich jeść. Wkrótce zaczęła się przejażdżka. Dziwnie jakoś kołysało, burczało, świat za oknem szybko się poruszał. Nie podobało mi się, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, że najgorsze było przede mną. Gdy dojechaliśmy na miejsce przyszli jacyś ludzie. Oglądali nas dokładnie, rozmawiali z Panią. Potem nastąpiło coś strasznego. Brali nas po kolei na stolik i robili tatuaże w uszach. BOLAŁO JAK DIABLI, wrzeszczałem wniebogłosy. Pani szybko nas zabrała, przytuliła cieplutko i w zasadzie to już za chwilę nie pamiętałem czy to naprawdę tak bolało, czy to tylko strach mnie ogarnął. Mniejsza o to. zaraz wracaliśmy do domu, gdzie czekała mama i pyszne jedzonko, a przede wszystkim spokój i własne posłanie. Byłem zmęczony i głodny. Szybko zjadłem z miseczki, zapiłem z mamusinego sutka i zasnąłem wtulony w braci. Nazajutrz patrzę i oczom nie wierzę … całe rodzeństwo jest ZIELONE.. Pani wilgotną szmatką przecierała nam sierść, ale szczerze mówiąc niewiele to dało. Nadal byliśmy zieleni, a na domiar złego ONA znowu chciała nas załadować do samochodu… oooo    nieeee… ja nie chcę. Bronię się z całych sił, ale Pani mnie delikatnie przytula i pomalutku się uspokajam. Tym razem jest też z nami mama. Znowu gdzieś jedziemy, ale krócej. Zatrzymaliśmy się i ku mojej uciesze nie poszliśmy do tego okropnego miejsca co wczoraj, a na piękną zieloną łąkę. Ładnie ale jak dla mnie za dużo przestrzeni i zapachów. Pani rozłożyła kocyk, usiadła, mama pobiegała trochę wokół, zbadała teren a potem położyła się obok Niej. Przyglądałem się uważnie okolicy  i zaczynało mi się tu podobać. Ostrożnie  obwąchiwałem ziemię. Zapach był obcy, całkiem inny niż przy domu, ale nie było w nim nic groźnego, po prostu był inny. Jeździliśmy potem codziennie na takie wycieczki w różne miejsca. Zacząłem się przyzwyczajać do tego, że każde miejsce inaczej pachnie i wygląda, przestało mnie to niepokoić i podobały mi się te wyprawy coraz bardziej. Poznawałem na nich czasem jakichś ludzi. Zawsze byli mili, rozmawiali z Panią a nas głaskali, uśmiechali się serdecznie.

 

Skończyłem 7 tygodni. Pewnego dnia odwiedziła nas jakaś OBCA. Porozmawiała chwilę z Panią a potem brała każdego z nas na ręce i niosła do pokoju, w którym nigdy wcześniej nie byłem. Obca postawiła mnie na ziemię, odeszła parę kroków i zaczęła mnie przywoływać, podbiegłem ale w połowie drogi pomyślałem sobie „ w zasadzie kim ona dla mnie jest? Po co mam do niej iść? Może znowu zechce mnie gdzieś nieść?” zacząłem rozglądać się po pokoju, wyraźnie czułem, że pachnie znajomo. Nie bałem się, postanowiłem podejść do obcej. Potem ona głaskała mnie, podnosiła do góry, przewracała i w ogóle wyprawiała ze mną dziwne rzeczy. W pewnym momencie przesadziła. Przewróciła mnie na plecy i przytrzymywała – co za zniewaga!  Wyrywałem się i próbowałem ugryźć ją za rękę. Gdy udało mi się oswobodzić, szybko odsunąłem się od niej i otrząsnąłem z tego niemiłego uczucia. Obca znowu mnie  przywołała, w sumie nie wyglądała groźnie i chyba nie miała złych zamiarów.  Pobawiła się ze mną jeszcze chwilkę „uciekającą szmatką”, potem turlała taką śmiesznie brzęczącą kulę. Przyglądałem się tym zabawkom, ale jakoś nie miałem ochoty ich łapać.

 

Po tej zabawie Obca rozmawiała  z Panią. Nie rozumiałem o czym mówią, byłem zmęczony i razem z rodzeństwem poszedłem spać na swoje posłanie.

 

 Od następnego dnia zaczęły się wizyty innych Obcych. Pojawiali się grupami po 2-3 osoby, bawili się z nami, rozmawiali z Panią. Wszyscy przyglądali nam się uważnie, wskazywali na mnie, a wtedy Pani powtarzała słowa „jest trochę niezależny, potrzebuje doświadczonego przewodnika”. Ludzie brali wtedy innego szczeniaka i odjeżdżali z nim. Po każdej takiej wizycie Pani była smutna, a ja miałem coraz mniej towarzyszy zabaw. I tak pewnego dnia zostałem całkiem sam. Gdy odjeżdżał ostatni z braci Pani usiadła na schodkach, podszedłem do niej i zrobiło mi się tak jakoś smutno. Czułem, że teraz muszę trzymać się blisko niej, dreptałem więc za nią krok w krok. Pani śmiała się, że z niezależnego psiaka w ciągu kilku minut przeistoczyłem się w milusińskiego pieszczocha. Nie wiem co miała na myśli, ale gdy zabrakło rodzeństwa poczułem nieodpartą potrzebę przebywania w jej pobliżu. Najchętniej nie rozstawałbym się z nią nawet na chwilę.

 

Mijały kolejne dni. Przyjechała weterynarka i znowu pokłuła mi zadek. Chyba przestanę ją lubić. Ile razy pojawi się w naszym domu, zawsze dostaję zastrzyk. Zdecydowanie mi się to nie podoba. Poszedłem obrażony na swoje posłanie i oddałem się rozmyślaniom. Nudno mijały kolejne dni. Pani mówiła coś o „kwarantannie”, nigdzie nie wyjeżdżaliśmy a ja często zostawałem sam i strasznie się nudziłem. Czasem płakałem tęskniąc za rodzeństwem, ale w tym czasie zaczęły mi dotrzymywać towarzystwa takie dwie śmieszne suczki z długimi uszami. Niby dorosłe a jakieś takie malutkie. Były wesołe i chętne do zabaw. Baraszkowaliśmy po podwórku całymi godzinami. Nauczyły mnie zabawy w kopanie dołków w trawniku i oszczekiwanie przechodniów za bramą. Pani się to nie podobało i czasem nas karciła, ale bez tych zabaw było po prostu nudno. W czasie  kwarantanny nauczyłem się, że nie wolno sikać w domu, nie warto jeść kociego jedzenia bo po nim boli brzuch, nie warto też ogryzać kolczastych krzaków bo potem boli pyszczek. Nauczyłem się też chodzenia na smyczy.

 

Skończyłem 9 tygodni. Pewnego dnia Pani założyła mi śliczną czarną obróżkę z przywiązaną do niej czarną kokardką i oświadczyła, że koniec kwarantanny. Jedziemy na wycieczkę. Była to pierwsza wyprawa od dłuższego czasu i muszę przyznać, że trochę byłem zaniepokojony. Okazało się, że jedzie z nami mama i ciocia. Od razu poczułem się raźniej. Pojechaliśmy w całkiem obce miejsce. Mama i ciocia chyba już tu bywały, bo pobiegły wesoło poszczekując i zaraz bawiły się z całkiem obcymi psami. Ja wolałem trzymać się blisko Pani. To było trochę przerażające. Obce psy podchodziły do nas i mnie wąchały. Podkuliłem ogonek i chciałem wskoczyć na ręce do Pani, ale ona spojrzała na mnie z uśmiechem i spokojnie powiedziała, że nie ma czego się bać, nikt mi tu nie zrobi krzywdy. Była przy tym naprawdę przekonująca, podreptałem więc za nią i choć ciągle miałem pewne obawy przed obcymi psami, to jednak zwyciężyła ciekawość i chęć poznania. Szybko zorientowałem się, że wśród psów jest kilkoro szczeniąt nieco tylko starszych ode mnie. Ucieszyło mnie to bardzo. Mogłem znowu bawić się z rówieśnikami. Jeździliśmy potem na ten plac codziennie. Czekałem na te wyjazdy i czułem się coraz pewniej. W końcu usłyszałem, że czas zacząć pracę. Tego dnia Pani wzięła mnie na smycz i zamiast swobodnie bawić się musiałem uczyć się siadać, kłaść i chodzić na komendę. W sumie nie było źle. Dostawałem smaczne kąski po każdej prawidłowo wykonanej komendzie i PANI była ze mnie zadowolona. Potem znowu mogłem bawić się z rówieśnikami w ganianego i podgryzanieJ.

 

Pewnej niedzieli pojechałem wraz z rodziną mojej Pani na festyn. Było tam bardzo dużo ludzi, stragany, głośna muzyka. Wszędzie masa obcych zapachów, dźwięków i osób. Musiałem chodzić na smyczy i nie pozwolili mi wejść wszędzie, gdzie miałem ochotę, a niektóre miejsca naprawdę były kuszące. Pachniały wędzoną kiełbaską i innymi pysznościami. Nie rozumiałem dlaczego nie mogę podbiec do tych pachnących straganów, ale cóż – smycz w rękach Pani skutecznie mnie ograniczała. Spacerowaliśmy, słuchaliśmy muzyki, znosiłem dzielnie głośne dźwięki i głaskanie dziesiątek rąk. Zaczynałem już być trochę znużony i nagle zobaczyłem coś bardzo dziwnego. Ludzie rozstąpili się i wbiegły z głośnym dudnieniem jakieś olbrzymie istoty. Potem usłyszałem, że to jeźdźcy na koniach. Chciałem ich przegonić, szczekałem i warczałem ale nikt na mnie nie zwracał uwagi. Skapitulowałem więc i razem ze wszystkimi tylko się im przyglądałem. Ale pozostawałem czujny i gdyby tylko spróbowali podejść do nas zbyt blisko, już ja bym im pokazał ząbki.

 

Po festynie byłem zmęczony. W drodze do domu nawet nie chciało mi się oglądać okolicy. Zasnąłem w samochodzie i obudziłem się dopiero na swoim podwórku. Jak dobrze było wrócić do domu.

 

Miałem już 3 miesiące i wkrótce czekała mnie następna wyprawa. W dniu ją poprzedzającym przeżyłem pierwszą w swym życiu kąpiel. Nie było tak źle. Dzień był upalny i ochłodzenie w wodzie dobrze mi zrobiło, tylko po co ONA używała tego szamponu? Zmyła ze mnie cały mój „swojski” zapach. Próbowałem potem wytarzać się w czymś co odbudowało by moją wiarę w to, że nadal jestem psem, ale w domu nic nie znalazłem a na podwórko mnie nie wypuściła.

 

Następnego dnia wstaliśmy wcześniej niż zwykle i wyjechaliśmy. Tak długiej podróży jeszcze nie przeżyłem. Do towarzystwa miałem stryjka Brasca i jedną z tych małych kudłatych – Ginger. Gdy już dojechaliśmy, okazało się, że jesteśmy na placu pełnym ludzi i całkiem obcych psów, ale nie było tak jak na szkoleniu. Wszystkie psy chodziły na smyczach, nie wolno było się bawić swobodnie i baraszkować w trawie. Rozglądałem się zaciekawiony, chciałem nawiązać nowe znajomości. Pani wytłumaczyła, że to wystawa psów rasowych i że tu nie wolno nam swobodnie biegać. Położyłem się wiec przy niej i tylko obserwowałem co dzieje się wokół. Przechodzili różni ludzie i różne psy. Niektóre wyglądały naprawdę sympatycznie, inne łypały na nas dziwnym wzrokiem. W pewnym momencie Pani zdjęła mi obroże ze smyczą i założyła cieniutki biały sznureczek. Weszliśmy na ogrodzony taśmą ring. Była tam pewna miła pani. Popatrzyła na mnie, pomacała, zajrzała w ząbki, potem poprosiła moja Panią aby przebiegła się ze mną w kółko po czym pochwaliła mnie, jeszcze raz pogłaskała, dała dyplom. Ot i cały występ. Jestem teraz 100% psem wystawowym.

 

Potem tak samo oglądała wujka Brasca i inne psy. Pani była z nas bardzo zadowolona, a ja poczułem się zmęczony. Chciałem wracać do domu.

 

W drodze powrotnej znowu spałem. Fajne są te wyjazdy, zawsze jestem ciekawy co mnie czeka danego dnia,  ale i tak najlepiej czuję się na swoim podwórku. Mam tu własne ulubione miejsca, znajome koty i kochających mnie ludzi. Mogę wylegiwać się pod krzaczkiem, ganiać wrony, czasem poszczekam na przechodniów za bramą. Wiodę sobie szczęśliwe szczenięce życie. Czasem słyszę jak Pani mówi, że szuka dla mnie innego domu i nowych opiekunów, ale puszczam wtedy do niej oko i myślę sobie „ taaak  szukaj - jak przyjadą, to znowu odwrócę się do nich tyłem i pójdę spać „ .